Ciekawe, jak często słyszymy czy mówimy zdania podobnej treści do “zarobiony jestem”? Dziś będzie nie tyle o zarządzaniu czasem, ile o zarządzaniu sobą w czasie. Zapraszam do lektury. Autorefleksja nad “zarobiony jestem” “Brunet wieczorową porą” to jeden z moich ulubionych filmów Stanisława Barei. Uwielbiam! Cytat w tytule w nawiązaniu do czasu, a raczej powszechnego jego braku, organizacji, planowania, a przede wszystkim w temacie zarządzania sobą w czasie. Czy jesteś zarobiony, czy tylko bronisz się przed robotą? Jak to jest faktycznie? Samoświadomość… Wszystko rozbija się o punkt widzenia czasu. O samoświadomość. Listę priorytetów i osobisty stosunek do nich. Jak bardzo jesteś tu i teraz? Czy jeśli pomyślisz o weekendowej przyjemności, pracujesz bardziej czy mniej wydajnie? Sprawdź to i korzystaj z tej wiedzy. Czy odkładasz, co masz do zrobienia, udajesz przed sobą, że żadnych zadań nie ma do wykonania? A może chcesz coś zrobić, ale nie wiesz jeszcze co lub wiesz, ale jeszcze choć nie zaczynasz, to już nie możesz się doczekać siebie z przyszłości? Cele a wartości “Zarobiony jestem…” – pod tym hasłem często kryje się działanie w tzw. niedoczasie. Plany dawno rozminęły się z rzeczywistością. Oczekiwania okazały się nie do zrealizowania. Jeśli nie osiągasz zamierzonych rezultatów, możliwe, że stawiane przed tobą cele nie są twoje. Jeśli jednak są, zastanów się, czy czas, w którym chcesz je realizować, nie powoduje konfliktu na innych polach. Na przykład: Jeśli rodzicowi zależy na regularnym i częstym kontakcie z dzieckiem, może nie przekroczyć granicy zawodowej, która postawiłaby go w sytuacji, gdzie owa relacja mogłaby ucierpieć z powodu jego dłuższej nieobecności. Jeśli nosisz w sobie wyidealizowany obraz siebie, zawsze odczujesz dyskomfort i niezadowolenie, gdy tylko nie dotrzymasz zakładanego poziomu. Zatem zanim podejmiesz decyzję, sprawdź, czy będzie to faktycznie decyzja zgodna z twoim sercem, z twoim systemem wartości. Jeżeli czas jest uzależniony od bytu, jak więc może być oddzielony od niego? Nie ma takiego bytu, który by istniał [niezależnie], jak więc czas może stać się [czymś takim]? [Nagardżuna] Czas liniowy Większość znanych mi osób postrzega czas jako oś, na której następują po sobie kolejno zdarzenia. Zazwyczaj zdarzenia są ze sobą powiązane w zależności przyczynowo-skutkowej. Dla tych zdarzeń, których przyczyn nie można się dopatrzeć, ludzie starają się racjonalizować ową oś, szukając źródeł w zdarzeniach, które nie mają związku z następującymi po nich. To tak jakby nie mogła istnieć oś czasu, na której zdarzenia nie są ze sobą powiązane liniowo w łańcuchu przyczynowo-skutkowym. Dla niektórych wielką ulgą jest uświadomienie faktu, że istnieją zdarzenia następujące po sobie w czasie, których nic nie łączy. Na przykład wyjście późniejsze z domu i udział w wypadku samochodowym nie jest dowodem na to, że za wypadek samochodowy odpowiada godzina wyjścia z domu. Z kolei nie jest też to potwierdzeniem teorii, że wcześniejsze wyjście z domu byłoby dla nas bezpieczne. Możliwe, że wiązałoby się ono z innym nieszczęściem, jak na przykład zrzucona nam na głowę doniczka z balkonu sąsiadki, która przeganiała gołębie. Względność czasu Zgodzisz się ze mną, że niewiele rzeczy bywa tak względnych jak czas. Choć go mierzymy dokładnie, to jednak mimo tej samej długości sekund odczuwanie mijających minut, godzin czy miesięcy jest zależne od punktu odniesienia. Jestem pewna, że masz za sobą doświadczenia, gdy nie mogłeś się doczekać, a także gdy czas ciągnął się niczym flaki z olejem. Wszystko zależy od punktu w czasie, względem którego spojrzysz na siebie w danej chwili. Czy moment, na który czekasz wiąże się z przyjemnością czy stresem? To może wiele zmienić, prawda? Im bardziej myślisz o spodziewanym przyjemnym punkcie w przyszłości, tym bardziej czas zwalnia. Z kolei jeśli ten punkt wiąże się ze stresem, czymś niechcianym, prawdopodobnie masz doświadczenia, gdy oczekiwanie na ten moment mijał jak z bicza trzasł. Jak zatem zarządzać czasem, by mieć wpływ na długość jego odcinków? Żyj tu i teraz Jedynie powracając do najbliższych 5 minut jesteś w stanie zatrzymać czas. Znajdując korzyści w teraźniejszości, jak na przykład wykonana w skupieniu praca, spotkanie z przyjaciółmi, efektywny wypoczynek, całkowicie jesteś w stanie przestać przesuwać się na osi czasu. Zamiast obawiać się nieprzyjemnego spotkania, dobrze się do niego przygotujesz. Zbudowane zaplecze merytoryczne podniesie twoją pewność siebie i poprawi samopoczucie. Możliwe, że wręcz zaczniesz oczekiwać swojego wystąpienia z niecierpliwością. By nie tracić przyjemności z bieżącej godziny, tracąc czas na rozmyślaniu o tym, jak cudownie będzie za godzinę, wykorzystaj pożytecznie dane ci 60 minut. To jedyne, czego nie mogą sobie kupić nawet najbogatsi ludzie – czasu. Jest to bezcenny zasób, który polecam wykorzystywać, a nie tracić. Planuj Możliwe, że masz listę nowych rzeczy, które chcesz zrobić w tym roku. Policz, ile tygodni zostało do Sylwestra. Czy chcesz pracować w niedziele i święta? Wykreśl swoje dni wolne z kalendarza. Ile godzin dziennie jesteś w stanie przeznaczać na dodatkowe działania? Może stale powtarzasz “zarobiony jestem”, bo nie uwzględniasz w swoich planach oczywistych przerw na odpoczynek, które wypadają chociażby z układu dni świątecznych? Zobacz, ile faktycznie zostało ci czasu na działanie. Zweryfikuj swoją listę. Wykreśl z niej rzeczy, z których możesz zrezygnować. Sprawdź, czy twoja lista jest realna do wykonania, czy jeszcze trzeba coś z niej usunąć? Realizuj własne cele Jeśli bardzo ci zależy na swoich nowych celach, polecam trzymanie się jednej z dwóch opcji: nie przyjmuj, nie rozpatruj nawet nowych propozycji, póki nie zrealizujesz własnych planów. Pamiętaj, by nie realizować cudzych planów, tylko własne, jeśli ktoś proponuje ci układ, w którym ty nabierasz prędkości z własną listą, rozważ bilans zysków i strat. Szybciej nie zawsze znaczy korzystniej. Na własnym przykładzie… Co robię, kiedy “jestem zarobiona”? Nie możesz się do mnie dobić na Facebooku, nie odpowiadam na prywatne maile? Gdzie jestem w tym czasie? W świecie realnym! Z dala od social mediów – LinkedIn, Facebooka, maila czy Messengera. Realizuję punkt po punkcie rzeczy, które są ważne. Nie dekoncentruję się, nie pozwalam na tracenie czasu. Nie chcę, by mi czas uciekał między palcami. Zbyt dużą ma on dla mnie wartość. Jeśli ktoś ma faktycznie do mnie sprawę, to znajdzie numer telefonu i zadzwoni, zawsze może wysłać SMS. (Z kolei gdy może odczuwasz silną potrzebę sprawdzania, co słychać w mediach oraz powiadomień przychodzących, wiadomości, przeczytaj artykuł o FOMO. Może warto się przyjrzeć sobie od tej strony.) Zazwyczaj swój czas dzielę na dwie części. Oczywiście nie mówię, że są to części równe, ale dlatego maksymalizuję swoje skupienie na tym, co robię. Zatem najczęściej: Pracuję. Jeśli z kolei wyszłam już z pracy, to z dużym prawdopodobieństwem: Spędzam czas z najbliższymi lub poświęcam czas na realizację własnych potrzeb. Nie ma innych opcji. 🙂 Dopiero: Gdy starcza mi sił, jak teraz, by po miesięcznej przerwie napisać ten tekst – to go piszę. Gdy swoje sprawy mam pozałatwiane, biorę się za sprawy innych ludzi, którym mogę pomóc. (Przy okazji, o najbliższym spotkaniu Moc Kobiet na Żywo! w realu CZYTAJ tutaj.)
Nie pamiętam, kiedy zaczęłam regularnie malować paznokcie, ale za to doskonale pamiętam dramat, jaki towarzyszył mi przy otwieraniu na wpół zaschniętych buteleczek kupionych zaledwie kilka miesięcy - jak nie tygodni - wcześniej. Wszelkie metody odratowania lakierów się nie sprawdzały, więc.Na temat pierwszej pracy w Norwegii, tego czy łatwo znaleźć tu pracę, ale także na temat czasu pracy, relacji pracowników i obowiązków pisałam w poprzednim poście, do którego przeczytania serdecznie Cię zapraszam. Dziś kolejny z serii wpisów o Norwegii dotyczący moich doświadczeń z pracy. Dziś przeczytacie o nieco innych aspektach, pracy bez pospiechu, mniejszym stresie specjalistach, ale także o tym mniej przyjemnym jakim bywa dyskryminacja, z którą można się spotkać w wielu miejscach za granicą. Bez pośpiechuPraca w Norwegii jak wspominałam w poprzednim poście nauczyła mnie cierpliwości do zbyt flegmatycznie wykonywanych zadań czy długiego oczekiwania na odpowiedź, lub nawet nielogicznego według mnie toku myślenia. Norwegowie, jak wynika z moim obserwacji, pracują bez pośpiechu, a przerwy w pracy traktowane są naprawdę poważnie. Z jednej strony doskonale to rozumiem. Ludzie szanują swój czas i pracują bez stresu, bo to tylko praca. Zarówno w mojej poprzedniej pracy jak i obecnej spotkałam się z tym, że pracownik najzwyczajniej na świecie ma prawo powiedzieć "zrobię to jutro, bo dziś już nie zdążę" czy "teraz nie mogę tego zrobić, bo wykonuję inne zadanie" i nikt nie będzie miał o to pretensji. Zwykle przytaknie lub poprosi Cię grzecznie o nadanie priorytetu danej sprawie, ale bez wprowadzania niepotrzebnie nerwowej atmosfery. To daje pewien komfort psychiczny. Niestety to ma też swoje słabe strony i moim zdaniem czasami wcale nie pomaga we współpracy z innymi. Zdarza się, że potrzebujecie odpowiedzi na maila "na wczoraj" lub czyjeś niewykonane zadanie nie pozwala Wam ruszyć z pracą dalej, a jedyne co pozostaje to uzbroić się w cierpliwość. Oczywiście jak w każdej pracy bywają sytuacje stresujące, wymagające pośpiechu. Wszystko to zależy od specyfikacji i charakteru pracy, stanowiska i wielu innych czynników, na które czasem nie mamy wpływu. Jednak jak wspomniałam, moje spostrzeżenia opierają się na moich własnych bez pośpiechu chyba najczęściej widoczna jest w urzędach, chyba podobnie jak w Polsce, kiedy na odpowiedź czekamy i czekamy, a i ona często bywa niekompletna lub niedająca konkretnych informacji. To naprawdę potrafi wkurzać. Nie wiem, nie znam sięSpecjaliści są tu specjalistami, zwykle w wąskiej dziedzinie. Z jednej strony ma to pozytywne aspekty, bo specjaliści mają tu pracę, są cenieni i nikt inny nie wykonuje pracy, która przeznaczona jest dla nich. Ale z drugiej strony, w odniesieniu do prac biurowych, to czasem podchodzi pod kiepski żart. Na początku byłam zaskoczona kiedy poprosiłam koleżankę o zmianę ceny produktu w systemie, z którego korzystamy na co dzień i usłyszałam odpowiedź: "nie zrobię tego, bo nie wiem jak", nawet bez podjęcia próby wykonania prostej (jak mi się wydaje) czynności. Jestem osobą, która najpierw sprawdza jak jest, a potem mówi, że czegoś nie wie, ale tu jest mam wrażenie odwrotnie. Dziś stało się to dla mnie normalne, że "nie wiem" oznacza "nie wiem i nie zrobię", a czasami też "nie chce mi się". Takich sytuacji mogłabym przytoczyć jeszcze kilka, jednak najbardziej jednak rozbroiła mnie sytuacja kiedy usłyszałam jak ktoś dyskutował mówiąc "nie zrobię cennika i listy w Excelu, bo korzystam z Mac'a i nie umiem na Windowsie". Sama korzystam z MacBooka, a w pracy z systemu Windows i zawsze myślałam, że tabelka to tabelka, ale może się mylę. Zimny jak lód?Przyznaję, że z "obojętnie nastawionymi" do ludzi Norwegami spotkałam się w większości pracując jako stylistka paznokci. Klientki rzadko były chętne na zwykłą rozmowę, i nie mówię tu o przypadkach kogoś kto był zmęczony, przyszedł się odprężyć czy po prostu nie miał ochoty na pogaduchy. Ale o większości klientek, która nawet nie zadawała pytań z czystej ciekawości, a jedynie przyszła na usługę i cały czas wodziła wzrokiem za moimi dłońmi, mówiąc jedynie dzień dobry i do widzenia. Klientki niechętnie rozmawiały na zwykłe tematy (choć nie wszystkie), ale już na pewno nie o sobie czy swoich zajęciach. Podobne wrażenie odnoszę co do relacji między pracownikami. Mam wrażenie, że rzadko spotyka się tu głębsze relacje jak przyjaźń, w stosunku do osób z pracy. W Polsce oprócz spotkań firmowych, wychodziło się z dziewczynami po pracy, gadało na różne tematy, a tu czegoś takiego nie ma. Czasami najzwyklejsze tematy, te na stopie koleżeńskiej, są po prostu nieporuszane. Tak dla zobrazowania co mam na myśli, ja do dziś nie wiem czy kobieta, z którą siedzę w jednym pokoju przez 8 godzin dziennie ma na przykład w ogóle męża, haha serio. Z jednej strony taki styl życia i bycia może komuś odpowiadać, bo nie trzeba się ze wszystkimi przyjaźnić aby pozostawać w dobrych koleżeńskich relacjach. Jednak z drugiej strony komuś przyzwyczajonemu do nawiązywania bliższych relacji ze współpracownikami, mówię tu o przyjaźni na przykład, może wydawać się to dziwne. Dyskryminacja i ludzie gorszego sortu?Niestety są też negatywne strony pracy za granicą i nie dotyczy to jedynie Norwegii jak sądzę. Mowa tu o dyskryminacji ze względu na pochodzenie czy znajomość języka, która niejednokrotnie się pojawia. Dyskryminacja pojawia się niestety w różnych formach - albo słownej, albo w postaci zaniżonych zarobków, a czasami po prostu odczuwa się ją w danej sytuacji czy rozmowie, po zachowaniu drugiej osoby. Zdarzyło mi się, pracując w salonie paznokci, że klientka, która przyszła na usługę była niezwykle uprzejma i miła dopóki nie zapytała skąd pochodzę... wówczas jakby z automatu stawała opryskliwa, a czasami nawet chamska. Na szczęście, kilkukrotnie miałam okazję odmówić usługi takiej osobie i z resztą nie byłam jedyną postawioną w takiej sytuacji. Doskonale także pamiętam klientkę, która podczas przygotowania do usługi zapytała mnie skąd jestem, a w odpowiedzi na nazwę kraju usłyszałam "to pani pewnie nie ma żadnej szkoły tylko te paznokcie"... i nigdy nie zapomnę tej zgaszonej miny kobiety, która reaguje na to, że jestem magistrem inżynierem, z doświadczeniem jako asystent dydaktyczny w szkole wyższej, a paznokcie wykonuję bo po prostu to lubię robić i to moje hobby. No cóż, tacy ludzie i takie sytuacje się niestety zdarzają, a Polacy często "wrzucani są do jednego worka". Trzeba być gruboskórnym i nie przejmować się takimi rzeczami, a przede wszystkim znać swoją wartość. Jeśli nic Cię nie zniechęciło, zamierzasz wyjechać i chcesz wiedzieć jak przygotować się do wyjazdu do Norwegii, co załatwić jeszcze w Polsce i co ze sobą zabrać, zapoznaj się z moim wpisem na ten temat, bo czasem warto mieć chociaż część gotowego planu :) Daj też znać jakie masz doświadczenia w pracy za granicą. A może, któreż z tych podobnych spostrzeżeń masz w stosunku do pracy w kraju? Chętnie poznam Twoją opinię. Pozdrawiam, PRZECZYTAJ TAKŻE:Tekst piosenki: nic o Tobie nie wiem, skąd przywiał Ciebie watr. nie znam Twoich zalet, ani nie znam Twoich wad. jedną rzecz jedyną o Tobie tylko wiem. że coś zrobiłaś z sercem mem. wiem, że mi jest dobrze, gdy jesteś obok mnie. ledwo kiedy pójdziesz, od razu mi jest źle. i gorzej wciąż i gorzej jest ze mną z każdym dniem. fot. Adobe Stock, Mangostar Beznadzieja kompletna z tymi autobusami – czy ci w PKS-ie naprawdę myślą, że każdy ma samochód? Ponad pół dnia zajęła mi wizyta u lekarza w mieście powiatowym, odległym raptem o 25 kilometrów! Wracałam zmordowana i zmarznięta, z tego wszystkiego zapomniałam wstąpić do apteki i musiałam zawrócić prawie sprzed bloku. W aptece masa ludzi! Od razu widać, że sezon grypowy się zaczął, bo kolejka do samych drzwi. A te dziewczyny tak się grzebią! Młode, powinny być zwinne, ale nie, stoi jedna z drugą koło komputera i pyk, pyk paluszkiem, dziesięć razy by w tym czasie sprawdziła, czy dany lek jest na półce czy nie, tylko kto by im kazał niepotrzebnie dodatkowe kroki robić? Za czasów, gdy ta apteka należała do Jadwigi i jej męża, nigdy się tak nie czekało, a jeszcze można było pogadać, poradzić się. Teraz jak w dyskoncie: niby uprzejmie, a zupełnie bezosobowo. Szkoda, naprawdę szkoda, że wszystko, co było solidne i dobre, odchodzi w przeszłość… Wracałam potem do domu i myślałam, jak to się wszystko dziwnie plecie: kto by pomyślał, że magister tak szybko się zawinie na drugi świat? Zdrowo żył, uprawiał sporty i nagle masz, czerniak! Chłopa po niecałym roku już nie było. Dużo wtedy Jadwidze pomogłam, w sumie to ja ją na sprzedaż apteki namówiłam, bo było widać, że kobieta nie ma już do interesu głowy ani serca. Czy to gdzieś jest napisane, że każdy musi trwać na posterunku do ostatniego tchnienia, szczególnie, gdy go stać na to, żeby wreszcie odpocząć? – Dzień dobry, Bożenko – czyjś głos wyrwał mnie z rozmyślań, gdy już byłam pod domem. Sąsiadka stała obok ławki przed swoją klatką z gazetą w dłoni, pewnie wyskoczyła do kiosku. Ta to nic klasy nie ma, słowo daję! Kurtkę narzuciła na kuchenny fartuch i tak wyszła do ludzi, dobrze, że bez wałków na głowie, choć i to jej się czasami zdarzało. – Może byś weszła na kawę? – zaproponowała. – Jakoś rzadko się widujemy ostatnio. Wymówiłam się zmęczeniem, w końcu po takiej tułaczce człowiek ma chyba prawo się wyciągnąć na swoim łóżku. Zresztą, między Bogiem a prawdą, co ja bym miała z nią robić? Jak znam życie, znów by się skończyło na oglądaniu „Śpiewających fortepianów” albo przeglądaniu kolejnej książki z przepisami kucharskimi. Do teatru bym jej wołami nie zaciągnęła. Prawda jest okrutna: żadne z nas koleżanki. Ani wspólnych zainteresowań, ani gdzieś wyjść razem. To w ogóle dwa różne światy, nie do porównania. Ile to jednak człowiekowi wykształcenie daje. Nie tylko wiedzę, ale także ciekawość świata i ogładę. – A wiesz, Bożena – sąsiadka dogoniła mnie, gdy już otwierałam klatkę. – Zapomniałam ci powiedzieć, znów widziałam tę twoją aptekarkę z Mirkiem… Wygląda na to, że nam się tu love story szykuje. – Głupstwa opowiadasz – nie wytrzymałam wreszcie. – Wstydziłabyś się tak ploty roznosić! Co za prymitywna, niemądra kobieta! Love story! Po pierwsze, Jadwiga jest w żałobie, aż czasem nerwy człowieka biorą, że tak wciąż swojego Tadeusza wspomina, w końcu chłop jak chłop, nie żaden ósmy cud świata… A po drugie, kto jak kto, ale taka inteligentna osoba od pierwszego rzutu oka by się na Mirku poznała: babiarz, mitoman i nic dobrego! Na podobne plewy tylko ja się mogłam wziąć i to dawno temu, gdy byłam jeszcze młoda i głupia. A i on miał 19 lat i wyglądał jak młody bóg, a nie ponad 50 i początki łysiny! Leżałam potem na kanapie, popijając herbatę i, chcąc nie chcąc, całe to niemiłe zdarzenie z przeszłości, znów stanęło mi przed oczami. Szkolna dyskoteka, tańczące pary i ja pod ścianą Patrząca jak chłopak, który mnie zaprosił, obejmuje inną. W końcu wyszłam – jak długo można dać się upokarzać? W poniedziałek przyszedł do mnie, jak przez dwa ostatnie tygodnie, na korki z matematyki. Nie mogłam na niego patrzeć i zapytałam w końcu, jak mógł mi to zrobić. A ten się pyta, wcielone niewiniątko, co „zrobić”? O co mi chodzi właściwie? Najpierw zaprasza, potem zostawia w kącie i jeszcze udaje, że nic nie wie! – Ja cię zapraszałem? – pamiętam jak dziś te wytrzeszczone w zdziwieniu oczy. – Przecież wstęp był wolny. Tylko pytałem, czy się wybierasz. Nieprawdopodobna bezczelność, naprawdę. To ja się poświęcam po cztery popołudnia w tygodniu, żeby wbić coś w ten tępy łeb przed maturą i uważam za naturalne, że facet zabiera mnie na tę zabawę, a on w oczy mi mówi, że do niczego się nie poczuwał! – Przecież moi starzy ci płacą za korepetycje, Bożena – dodał, jakby to wszystko wyjaśniało. – Owszem chcieli płacić, ale odmówiłam – sprostowałam. A ten wziął swoje rzeczy i po prostu wyszedł! Ani dziękuję, ani przepraszam, nic. Niby z porządnej, lekarskiej rodziny, a burak i cham. Maturę cudem zdał, za pomoc nawet nie podziękował. A ja już nigdy nie odzyskałam zaufania do facetów Nie mam żadnych wątpliwości, że to przez Mirka sypały się moje związki, bo nic, tylko czekałam, kiedy kolejny adorator zrobi mnie w trąbę i wystawi na pośmiewisko. Jedyne, co mnie pocieszało, to fakt, że i Mieleckiemu się specjalnie nie układało. Kiedy żona go zostawiła dla jakiegoś piłkarza z Warszawy, całe miasteczko huczało od plotek! W końcu zniknął, wyjechał za granicę i był spokój aż do śmierci jego rodziców. Widocznie i w obcych krajach mu nie szło, skoro wrócił i zamieszkał w dawnym domu. Jak znam życie, teraz Mielecki kiepsko przędzie i całkiem prawdopodobne, że szuka ustawionej finansowo kobiety, żeby się jej uczepić i płynąć przez życie bez większych wysiłków. „Jadwiga to jednak inteligentna babka i na mur-beton szybko gagatka przejrzy i odeśle, skąd przyszedł – myślałam mściwie. – Z pewnością stać ją na coś lepszego niż wybrakowany towar z odzysku!”. Jakieś dwa tygodnie później straciłam jednak tę pewność, bo idąc do biblioteki, natknęłam się na nich oboje. Stali razem w domu kultury, rozdyskutowani, przed obrazami miejscowej artystki. Jadwiga tylko pomachała mi ręką, nawet nie podeszła, żeby zapytać, jak się czuję ani nic. Dziwne. Czy to możliwe, że dała się omotać takiemu typkowi? Przecież on ją wykorzysta i porzuci! Postanowiłam, że muszę się z nią spotkać sam na sam i wybadać sprawę, a jeśli zajdzie konieczność, interweniować. Lubiłam i ceniłam tę kobietę Niecałe dwa lata temu owdowiała i z całą pewnością nie zasługiwała na to, żeby ktoś ją upokarzał tak jak mnie kiedyś. W piątek zadzwoniłam, żeby zapytać, czy nie wybiera się czasem na koncert pianistyczny do Szkoły Muzycznej, ale powiedziała, że jest przeziębiona i raczej zostanie w łóżku. Dopiero potem zaskoczyłam, że jako przyjaciółka powinnam zaoferować jej pomoc: przecież mieszka w tym wielkim domu całkiem sama i prawdopodobnie nawet głupiej szklanki wody nie ma jej kto podać! Nazajutrz upiekłam szarlotkę, przyniosłam z piwnicy dwie butelki soku malinowego i wybrałam się w odwiedziny. Jadwiga nie wyglądała na specjalnie chorą, twierdziła zresztą, że jej się poprawiło po lekach. Wydawała się jakaś taka… Trudno to określić dokładnie, w każdym razie odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że mnie zbywa. – Czy on ci o mnie mówił? Mirek? – strzeliłam wreszcie i chyba trafiłam, bo się zaczerwieniła. Bąknęła coś, że skąd, wcale, dopiero co się poznali. Akurat! Z tego, co mówiła sąsiadka, wynika, że ich znajomość ciągnęła się już dobre dwa miesiące, to szmat czasu! – To teraz ja ci coś powiem, z dobrego serca – pociągnęłam koleżankę na fotel i usiadłam naprzeciwko niej. Nie było łatwo podzielić się tą historią, wiązała się przecież z takimi przykrościami! Ale jeśli się kogoś lubi i ceni, trzeba się poświęcać dla jego dobra. Prawdziwych przyjaciół poznajemy przecież w biedzie! – Doceniam, że mi opowiedziałaś swoją historię, Bożenko, choć naprawdę nie wiem, po co. Jestem dorosła i wiem, co robię. – Jak to: po co? – załamałam ręce. – Chciałam cię ostrzec, przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami! – Nie przesadzajmy – położyła mi dłoń na ramieniu. – Koleżankami. Jesteśmy koleżankami. Zrobiło mi się przykro. Wzięłam płaszcz, torbę i wybiegłam na ulicę. Czy zawsze muszę angażować się w związki z ludźmi, którzy nie poczuwają się do żadnej lojalności i bagatelizują wszystkie zobowiązania?! Potem stanęłam, żeby ochłonąć. Emocje opadły, niepotrzebnie tak się uniosłam… Ludzie różne rzeczy mówią, gdy ktoś próbuje zerwać im różowe okulary. Ale czy to powód, żeby zostawiać ich na pastwę losu? Czytaj także:„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę” I'm sorry, I don't know you. Przepraszam, nie znam cię. I'm sorry, I don't know who that is. Przykro mi, nie wiem kto to jest. I'm sorry, I don't know the answer. Przepraszam, nie znam odpowiedzi. I'm sorry, I don't know anyone like that. Nie znam nikogo takiego. """ I'm sorry, I don't know what got into me." Państwu Darii i Radosławowi Dalemula zabrano w kwietniu 2019 roku piątkę dzieci. Powodem była jednorazowa interwencja policji, podczas której stwierdzono, że rodzice byli pod wpływem alkoholu. Mimo usilnych starań, dzieci od trzech lat przebywają u rodzin zastępczych. 10 kwietnia 2019 roku w mieszkaniu Darii i Radosława Dalemula doszło do awantury małżeńskiej. W trakcie interwencji policji, podczas badania alkomatem okazało się, że kobieta miała 1,9 promila, natomiast mężczyzna 2,8 promila alkoholu we krwi. W mieszkaniu przebywało również pięcioro dzieci, które tego dnia zostały przekazane do pogotowia opiekuńczego. O całym zdarzeniu poinformowano kuratora sądowego. Matka dzieci została zabrana na konsultację psychiatryczną przez zespół ratownictwa Medycznego. Lekarz stwierdził również ślady siniaków na rękach oraz tułowiu starszej córki Eweliny, co matka tłumaczy tym, że przypadkowo ją uderzyła i nigdy wcześniej nie stosowano przemocy wobec dzieci. Według informacji przekazanych 17 czerwca przez zastępcę komendanta komisariatu w Rydułtowach podkom. Janusza Kubiaka było to jedyne zdarzenie w tej rodzinie, podczas którego musiała interweniować policja. Postępowanie w sądzie trwa już trzy lata Małżeństwo wychowywało wspólnie szóstkę dzieci. Damiana (12 l.), Ewelinę (13 l.), Julię (10 l.), Kacpra (9 l.), Lidię (5 l.) oraz Marcina (15 mies.). 11 kwietnia 2019 roku rodzeństwo zostało rozdzielone: pięcioro najstarszych zostało w trybie zabezpieczenia umieszczonych przez sąd w Wodzisławiu Śląskim w pieczy zastępczej (Ewelina i Damian trafili do jednej rodziny zastępczej, a Julia, Kacper i Lidia do innej). Najstarsza z rodzeństwa Ewelina postanowieniem tegoż sądu została umieszczona w Domu Pomocy Społecznej w Łące w woj. podkarpackim. Od czasu zabrania dzieci, rodzice spotykają się z nimi na terenie PCPR-u w Wodzisławiu. Uczestniczyli również w terapii rodzinnej i ukończyli zajęcia w ramach „Szkoły dla Rodziców” w celu podwyższenia kompetencji wychowawczych. Nigdy też od czasu zdarzenia nie zastano małżeństwa w stanie nietrzeźwości. Według asystenta rodziny, Państwo Dalemula mają systematyczny kontakt z dziećmi przebywającymi w pieczy zastępczej w wyznaczonych terminach oraz interesują się rozwojem i edukacją dzieci. Stwierdzono również, że Daria Dalemula właściwie sprawuje opiekę nad swoim najmłodszym synem, który znajduje się w domu rodzinnym. Według opinii pracownika socjalnego dzieci posiadają w domu rodzinnym własny, odnowiony pokój, a rodzice wyrazili zgodę na współpracę z asystentem rodziny. Od trzech lat przed sądem toczy się postępowanie w sprawie władzy rodzicielskiej Darii i Radosława Dalemula. Z roku na rok sytuacja dzieci jest coraz bardziej dramatyczna. Według relacji matki dzieci, Damian dwukrotnie był przenoszony do innych rodzin zastępczych, odesłany do szpitala psychiatrycznego, a obecnie przebywa w domu dziecka. Najstarsza córka Ewelina od 15 października 2019 r. postanowieniem Sądu Rejonowego w Wodzisławiu Śląskim została umieszczona w Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci Zgromadzenia Sióstr Opatrzności Bożej w Łące, gdzie nadal przebywa. - Od trzech lat walczę o dzieci. Ukończyłam dwie szkoły rodzica, terapię małżeńską, rodzinną, wszystko to, co mi kazano. Przez trzy lata sąd nic nie robi, aby w jakikolwiek sposób nam pomóc. Walczę wraz z adwokatem, a sąd oddala wszystkie nasze wnioski – o zmianę zabezpieczenia, o rozszerzenie kontaktów, o nadzór nad postępowaniem sądowym w tej sprawie. Pisaliśmy do Rzecznika Praw Dziecka, do Ministra Sprawiedliwości. Od trzech lat nikt nie zrobił u nas wywiadu kuratorskiego. Asystent rodziny został nam zabrany, bo w związku z brakiem jakichkolwiek zastrzeżeń dotyczących funkcjonowania rodziny nie widział dalszego sensu chodzenia do nas. Mąż pracuje za granicą. Staramy się więc zapewnić dzieciom to, czego potrzebują. Jesteśmy na wszystkich spotkaniach wyznaczonych przez PCPR. Ostatnio uczestniczyłam też w komunii córki Eweliny – podkreśla matka dzieci. Dzieci nie mogą spędzać czasu w domu rodzinnym Daria Dalemula stara się również, aby dzieci, choć kilka godzin mogły spędzić w rodzinnym domu. - Ciągle staram się urlopować dzieci i dostaję negatywne odpowiedzi. Kieruję wniosek do sądu, ten kieruje nas do PCPR-u, a ci mówią, że mamy zwrócić się do rodziny zastępczej. Od trzech lat jest to samo. Dzieci nie były ani razu w domu. Sąd nie wyraża na to zgody, bo rodzina zastępcza się nie zgadza. Ilekroć pytam o urlopowanie trójki najmłodszych dzieci, choć na kilka godzin, to dostaję odpowiedź odmowną, bo „to zburzy plany rodziny”. Ostatnio usłyszałam od rodziny zastępczej, że jak napiszę pismo do sądu to i tak dostanę tę samą odmowną odpowiedź. Wprost słyszę, że nie zgodzi się na to, aby dzieci spędziły czas w swoim domu. I co ja mam zrobić? – przekazuje Daria Dalemula. Matka zwraca uwagę, że mimo pozytywnych opinii z placówek, spełnienia wszystkich wymogów, dotyczących opieki nad dziećmi, wciąż spotykają się z odmową bez konkretnego uzasadnienia. - Ciągle słyszymy, że nie ma możliwości powrotu dzieci do domu. Mimo tego, że asystent rodziny wskazywał, że warunki bytowe są dobre. Przekazywał opinię do PCPR-u, a mimo to dzieci nie mogą wrócić do domu i PCPR zrzuca winę na asystenta, a asystent mówi, że wszystko opisał prawidłowo. PCPR powinien nam pomóc, pokierować, a nic takiego się nie dzieje. Mam wrażenie, że nie zależy im na tym, aby dzieci trafiały do rodziców. Gdybym była złą matką, gdybym znęcała się nad dziećmi, to one nie chciałyby kontaktu ze mną, a one same go szukają i chcą wrócić do domu. Ja zgadzam się na nadzór kuratora, na sprawdzenie moich warunków bytowych. Wiem, że źle zrobiliśmy, będziemy płacić cenę za swoją głupotę do końca życia, ale chcę, żeby ktoś dał nam szansę i podał rękę. W sądzie zeznawali też świadkowie, którzy potwierdzili, że właściwie zajmujemy się dziećmi. Była pani dyrektor z przedszkola, sąsiedzi, którzy powiedzieli, jak wyglądała moja opieka nad dziećmi do chwili, gdy je od nas zabrano. Dla dobra dzieci sprawa powinna zostać zakończona szybciej Adwokat państwa Dalemula mecenas Jacek Pękalski także zwraca uwagę, że sprawa ciągnie się bardzo długo, a ze względu na dobro dzieci, powinna zostać zakończona jak najszybciej. – Dziwi mnie, że ta sprawa ciągnie się już trzy lata. Biorąc pod uwagę sytuację dzieci i ich dobro jest to zdecydowanie za długi okres pozostawienia ich w niepewności i sytuacji tymczasowej. W tej sprawie od trzech lat obowiązuje jedynie postanowienie o zabezpieczeniu. W lipcu 2020 roku Państwo Dalemula złożyli do Sądu wniosek o przeprowadzenie badania dotyczącego ich kompetencji wychowawczych przez Opiniodawczy Zespół Specjalistów Sądowych w Raciborzu, jednak opinia została przesłana do Sądu dopiero w maju 2022 roku. Dopuszczone w toku postępowania dwie opinie psychologiczne nie uwzględniały dokumentacji przedłożonych w lutym 2020 roku w sądzie przez Państwo Dalemula niemniej, z jednej z nich wynikało, że dzieci tęsknią za rodzicami i są z nimi silnie emocjonalnie związane. Państwo Dalemula bardzo żałują tej sytuacji z 10 kwietnia 2019 roku. Dostrzegają naganność swojego postępowania. Nie są jednak rodziną patologiczną. Było to jednostkowe zachowanie, które nie powinno skutkować odebraniem im dzieci. Do tego incydentu nikt nie zgłaszał wobec Państwa Dalemula uwag dotyczących sprawowania przez nich władzy rodzicielskiej. Nie było w ich mieszkaniu interwencji policji, nie było uwag z placówek w których przebywały dzieci świadczących o tym, że dzieci były pod złą opieką lub były zaniedbane. Nie toczyło się też żadne sądowe postępowanie opiekuńcze dotyczące dzieci Państwa Dalemula - przekazuje prawnik.. Mecenas Pękalski uważa, że sąd nie dość wnikliwie ocenia zachowanie rodziców dzieci zarówno przed zdarzeniem z 10 kwietnia 2019 roku jak i po nim oraz ich starania o odzyskanie dzieci. - Wydaje się, że sąd zbyt mało uwagi poświęca postawie rodziców, którzy przez całe postępowanie aktywnie starają się o powrót dzieci do domu. Uważam, że ta sprawa powinna czym prędzej zostać wyjaśniona i zakończona. Trzyletnie odseparowanie tak małych dzieci od rodziców biologicznych bardzo negatywnie wpływa na wzajemne relacje pomiędzy nimi. Podczas pandemii COVID-19 rodziny zastępcze nie godziły się na spotkania i bezpośredni kontakt dzieci z rodzicami, utrudniały nawet spotkania w formie online, co jednak nie przeszkadzało im w odwiedzaniu razem z dziećmi swoich znajomych. Dzieci coraz bardziej są odseparowane od rodziców a mimo to, nawet w nierzetelnie sporządzonej przez OZSS opinii, w której racje z góry przyznaje się rodzicom zastępczym, PCPR oraz siostrom zakonnym w DPS w Łące dyskredytując jednocześnie każdą wypowiedź rodziców biologicznych, wskazano, że dzieci chcą wrócić do rodziców biologicznych i czują się z nimi związane. Uważam, że w toku tak długiego postępowania sądowego było wiele możliwości, by pod nadzorem kuratora sądowego i asystenta rodziny umożliwić rodzicom częstszy kontakt z dziećmi w miejscu zamieszkania. W sytuacji, gdy tak małe dzieci są zabierane rodzicom, dla dobra dzieci powinno się szybciej rozstrzygać takie sprawy. Pierwszy raz spotykam się z tym, że sprawa tego rodzaju trwa tak długo - przekazuje prawnik.. Próbowaliśmy skontaktować się z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej w Wodzisławiu, jednak ten nie udziela żadnej odpowiedzi. Sąd Rejonowy w Wodzisławiu Śląskim także nie odpowiedział na nasze pytania i skierował je do sądu okręgowego. W dalszym ciągu czekamy na odpowiedzi. Męska koszulka - Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem w kategorii Śmieszne koszulki męskie / ŚMIESZNE prezent, niska cena w TopKoszulki.pl® najwyższa ocena Wysyłka z PL w 24h Zwrot do 365 dni